5 Mitów Na Temat Życiowego Celu
Dzisiaj temat oczekiwań związanych z realizowaniem na co dzień swojego życiowego celu w zderzeniu z rzeczywistością.
Zauważyłam, że wielu osobom przestaje wystarczać rozwój, który ma służyć odhaczaniu kolejnych celów. Coraz częściej pieniądze, dobra praca, nowy samochód i dom, to za mało. Ludzie są głodni głębi. Chcą łączyć swoje cele i dążenia z poczuciem sensu i spełnienia. Szukają czegoś, co ma więcej substancji, co jest mniej powierzchowne. Szukają celu, który nie zgaśnie zaraz po tym jak go osiągną. Chcą, żeby coś zostało z nimi na dłużej. Może nawet do końca życia. Oczywiście dla sporej grupy osób, marzenia materialne, ciągle są czymś najważniejszym, na takim są etapie i to jest w porządku. Natomiast wyraźnie widzę, że oczekiwania względem celów rosną wprost proporcjonalnie, do rozczarowań i braku poczucia spełnienia, związanego z osiąganiem celów typu – pieniądze i standardowo rozumiany sukces. Kłopot z życiowym celem polega na tym, że bardzo różni się od typowych dążeń, które zwykle określamy sobie z poziomu ego. Takie dążenia to po prostu coś czego chcemy, nasze pragnienia i ambicje, które mogą wynikać z bardzo różnych rzeczy. Często mają sporo wspólnego z rzeczami, które postrzegamy jako nasze deficyty wewnętrzne i realizując te kolejne cele, próbujemy te deficyty naprawić zewnętrznymi osiągnięciami. Te pragnienia i ambicje, bywają też często związane z oczekiwaniami społecznymi, które oczywiście staramy się spełnić. Życiowy cel jest zupełnie inny od tego.
Może się mylę, ale wydaje mi się, że na tym etapie popularności rozwoju osobistego, dość łatwo idzie nam określanie celów związanych z finansami albo z wymarzoną sylwetką. Prawie każdy wie jak te cele osiągnąć albo może się tego dowiedzieć. Oczywiście sama wiedza często nie wystarcza, sporo dzieje się w trakcie osiągania tych rzeczy i to wcale nie jest takie proste jak teraz o tym mówię, ale celowo to upraszczam. Dlatego, że namacalność tych celów czy ich mierzalność sprawia, że mniej więcej wiemy jak do tego podejść i wyraźnie widzimy albo postęp albo regres. Ale jeżeli chcesz na co dzień mieć poczucie, że to co robisz i jak spędzasz swoje dni ma głębszy sens, jeżeli chcesz mieć poczucie spełnienia, to co w ogóle z tym zrobić? Jak się za to zabrać? Mało kto wie. Pewnie dlatego życiowy cel, powoli staje się takim mitycznym dobrem luksusowym w świecie rozwoju. A jego wartość dodatkowo powiększa to, że nie można go kupić ani od nikogo dostać. Nikt konkretnie nie powie Ci, co to ma być dla Ciebie i co masz z tym zrobić. Nie da się tego zlecić, outsourcing tutaj nie zadziała. I to kompletnie zbija ludzi z tropu. Myślę, że to wszystko sprawia, że życiowy cel jednocześnie denerwuje, fascynuje i generuje wygórowane oczekiwania i nadzieje. Jak prawie wszystko, co nie jest dostępne od ręki a czego się chce. Przez jego tajemniczość i taką pozorną niedostępność, łatwo upatrywać w nim kolejnego leku na ból istnienia. Ale czy słusznie? A może jest jak zwykle – jeżeli czegoś chcesz a tego nie masz, to wydaje Ci się, że właśnie to czego nie masz jest tym jedynym brakującym elementem do pełni szczęścia i poczucia spełnienia? Z perspektywy osoby, która realizuje swój życiowy cel od lat powiem, że życiowy cel jest na pewno źródłem poczucia sensu i spełnienia. Gdybym miała wskazać jedną, najważniejszą rzecz w moim życiu na tym etapie rozwoju, to byłoby zdecydowanie posiadanie życiowego celu. To jest moja gwiazda polarna i nie zamieniłabym tego na nic innego. Ale muszę też powiedzieć, że to nie załatwia wszystkiego i dodatkowo jeszcze niesie ze sobą swój bagaż trudności i pułapek, o których mówi się bardzo mało. To jest dużo bardziej złożone niż proste równanie – jak to będę miała, to wreszcie będę wolna od problemów i szczęśliwa. Właśnie dlatego chcę obalić kilka mitów na temat życiowego celu. Opowiedzieć o realiach życia i pracy kogoś kto na co dzień żyje swoim życiowym celem i o tym jak to się ma do nadziei i oczekiwań, jakie dla wielu osób wiążą się z tym tematem. Po kolei…
Pierwszy mit: jak będę mieć wreszcie konkretny kierunek i cel w życiu, to rozwiąże wszystkie moje problemy. To jest chyba największy mit na temat życiowego celu. Z dzisiejszej perspektywy człowieka, który nie wie, co jest jego życiowym celem może Ci się wydawać, że jak ten cel się pojawi, to wszystko się zmieni – dni staną się bardziej kolorowe i znikną rzeczy, które dzisiaj Ci dokuczają. Zniknie brak energii, motywacji, bezsens codzienności i niechęć do wstawania rano a zamiast rutyny i poczucia obowiązku, będzie Cię wyciągać z łóżka coś naprawdę inspirującego. Sprowadzę trochę te wyobrażenia na ziemię, ale nie za bardzo. Bo życiowy cel rzeczywiście ma potencjał do tego, żeby zupełnie zmienić perspektywę na życie i rozwiązać zasadniczy problem braku poczucia sensu. W związku z tym, pomaga też radzić sobie z wieloma trudnościami niższego rzędu, które wymieniłam wcześniej i z powodu których wiele osób w ogóle, zaczyna się interesować rozwojem osobistym. Świadomość kierunku, potrafi zupełnie zmienić stosunek do życia, zaangażować, dodać energii, pomóc określić priorytety, wzbudzić chęć do działania i dodać siły do pokonywania trudności. To wszystko tak. Ale to na pewno nie rozwiązuje automatycznie wszystkich problemów. Szczególnie, że w zastępstwie tych dotychczasowych, kłopotliwych rzeczy, pojawiają się powiedzmy – ‘lepsze problemy’. Dlaczego lepsze? Bo zamiast udręczenia rutyną, braku energii, braku poczucia sensu i poczucia obowiązku, które dzisiaj może przyświecają każdemu Twojemu działaniu, masz energię i chęci, ale zmagasz się z lękiem, oporem, odpowiedzialnością, niepewnością, poczuciem osamotnienia i opinią innych ludzi, którzy nie rozumieją tego, co robisz. Szczególnie jeżeli Twój życiowy cel wymaga sporych zmian w Twoim życiu albo związany jest z wystawieniem się na ocenę. Plus jest taki, że jednak robisz to w imię czegoś, co ma dla Ciebie znaczenie. A już samo to zupełnie zmienia energię z jaką podchodzisz do życia i dodaje sporo odwagi. I z tej perspektywy dotychczasowe problemy albo znikają albo stają się bardziej znośne i mniej przytłaczające, ale to nie jest wcale tak, że z niczym się nie zmagasz. Dopiero teraz jesteś na arenie życia a nie na trybunach. A to jest zupełnie inna sytuacja, zupełnie inne doświadczenie i nie zawsze jest łatwo, prosto i przyjemnie.
Poza tym, sam życiowy cel to nie powinna być tylko wzniosła, abstrakcyjna idea. On domaga się realizowania w działaniu. A to wiąże się z pracą na co dzień. To też są obowiązki i zadania, co prawda napędzane innym paliwem, ale czasami ma się zwyczajnie dość. Człowiek jest zmęczony i przytłoczony. Nie zawsze się chce i nie zawsze leci się jak na skrzydłach, żeby realizować te wielkie idee. Chociaż fakt jest taki, że one zdecydowanie pomagają w znoszeniu codziennych, czasami nudnych i mało przyjemnych zadań. Kiedy się ma życiowy cel, łatwiej się za te rzeczy zabrać i nad tym przeskoczyć. To prawda. Ale problem jest czasami taki, że nawet nie jak przekuć swój abstrakcyjny życiowy cel na działanie. A to jest frustrujące i zniechęcające, bo coś masz a nie wiesz, co z tym zrobić. Nawet jak się wie, co z tym zrobić to i tak człowiek nie ucieknie od obaw, pracy, planowania, niepewności, lęku, porażek i trudności. Wielu osobom wydaje się, że jak już określą sobie ten swój życiowy cel, to dalej będzie z górki. Nic bardziej mylnego. Kiedy nie masz celu jest źle, kiedy masz cel a nie masz pojęcia, co z nim zrobić w praktyce, też wcale lepiej nie jest i wreszcie kiedy masz cel i go realizujesz, doświadczasz ‘lepszych problemów’. Jak widać w praktyce, to że nie wiesz, co jest Twoim życiowym celem może być problemem i to, że wiesz, co nim jest, też może nim być. Pick your poison😊
Poza tym fakt, że masz określony życiowy cel, wiesz co masz robić i Ci się nawet chce, to wcale jeszcze nie znaczy, że w Twoich finansach, dbaniu o zdrowie czy w relacjach, dzieją się automatycznie dobre rzeczy. I na odwrót – to, że masz te rzeczy poukładane, wcale nie znaczy, że jest dobrze w kontekście poczucia sensu i poczucia, że jesteś na swoim miejscu w świecie. Prawdą jest to, że życiowy cel pomaga w wielu obszarach życia, jest elementem niezmiennym a przez to elementem stabilizującym i wspierającym w każdej sytuacji życiowej. I jasne, że wszystkie obszary życia się łączą, przenikają się i współgrają, ale życiowy cel bezpośrednio, niekoniecznie załatwia to, co jest do załatwienia w innych obszarach. Tym trzeba się zająć dodatkowo. Co ciekawe – myślę, że dość często zajmowanie się wszystkimi innymi obszarami w życiu, poza życiowym celem, staje się sposobem na danie sobie namiastki poczucia sensu przy jednoczesnym rozproszeniu swojej uwagi od faktu, że globalnie patrząc, głębszego sensu w życiu jednak nie widać. Mało tego – myślę, że większość ludzi, nawet preferuje zajmowanie się czymś bardziej wymiernym i mniej efemerycznym, niż życiowy cel. Jeżeli jesteś osobą, która ma wszystkie obszary w życiu poukładane, poza życiowym celem, może być dla Ciebie sporym zaskoczeniem to, że brakuje Ci poczucia sensu czy spełnienia. Bo gdyby ktoś patrzył z zewnątrz na Twoje życie nie mógłby się do niczego przyczepić, ale Ty patrzysz na to inaczej. Jeżeli w takiej sytuacji, kiedy pozornie masz wszystko, brakuje Ci poczucia spełnienia, to też pewnie spotykasz się z brakiem zrozumienia. Znajomi mówią – o co Ci chodzi, przecież masz wszystko. A Ty wiesz, że nie masz wszystkiego, że nie jest tak do końca. Szczególnie kiedy te wszystkie sukcesy jakie osiągasz są kompensacją w związku z jakimś poczuciem głębokiej pustki albo w związku z trudną przeszłością. Te rzeczy i tak wrócą. Nawet wtedy kiedy życiowy cel stanie się Twoją codziennością. Nie uciekniesz od tego. To i tak będzie się domagało uwagi. Przynajmniej takie jest moje doświadczenie. Oczywiście ładnie się mówi o tym, że lepiej płakać w Porsche niż w maluchu, ale jednak Porsche ciągle jakoś przyczyny płaczu nie rozwiązuje a nawet potencjalnie może problem utrwalać, bo jest formą nagrody za dotychczasowy sposób funkcjonowania.
Oczywiście to nie jest tak, że dbanie o finanse czy o zdrowie jest bezwartościowe i nie wnosi nic do życia. Przeciwnie. Ale te rzeczy są dla mnie w szarej strefie – to znaczy, że one mają sens same w sobie. Ale jeżeli nic większego za nimi nie stoi, to z czasem mogą stać się po prostu częścią rutyny, kolejnym zadaniem do wykonania, które może dodaje trochę koloru i urozmaica, ale koniec końców niczego zasadniczo w temacie poczucia sensu nie zmienia. To raczej tworzy dobre warunki do tego, żeby potencjał mógł rozkwitnąć, co oczywiście jest wartością, ale nie jest dobrym zastępstwem dla samego procesu rozkwitania. Raczej współtowarzyszy. Istnienie samej możliwości, to nie to samo, co wykorzystywanie możliwości. Oczywiście istnieją też ludzie, którzy mają określony życiowy cel, realizują go w rzeczywistości, bezpośrednio adresują przyczyny swoich trudności i mają poukładane życie, ale wtedy dowiadują się o tym, że to nie jest żaden koniec ani punkt docelowy. Na co może liczyli zaczynając to wszystko…To jest po prostu kolejny etap.
Drugi mit: jak już będę realizować swój życiowy cel, to będę szczęśliwa albo szczęśliwy. Czyli wychodzimy z problemów i celujemy w szczęście. Powiem krótko za Markiem Mansonem ‘życiowy cel jest konieczny do szczęścia, ale nie jest wystarczający’. Oczywiście też dużo zależy od samej definicji szczęścia jaką przyjmiemy. A ta, którą przyjmujemy najczęściej jest dosyć naiwna i życzeniowa. Skupia się raczej na braku problemów, na świętym spokoju i ewentualnie na zrealizowaniu swoich ambicji, niż na czymkolwiek innym. Taka definicja absolutnie nie przejdzie w rozmowie o życiowym celu. Nie ma szans. Joseph Campbell napisał kiedyś słowa, które są radą albo sugestią w kontekście podążania ścieżką podróży bohatera i dojrzewania do bycia sobą i do swojej roli w świecie. Napisał: ‘follow your bliss’. Czyli w moim rozumieniu i kalekim tłumaczeniu ‘podążaj za szczęściem, rozkoszą albo darem’. I nie mogę powiedzieć , że to jest zła wskazówka, bo nie jest, ale w odpowiednim kontekście. Teraz nie będę w to wchodzić, bo ten film musiałby trwać godzinę. Fakt jest taki, że ‘follow your bliss’ brzmi dobrze, kojarzy się z czymś przyjemnymi, radosnym. Myślę, że to pobudza wyobraźnię i budzi nadzieję na szczęście jakie to może przynieść. Niestety z mojego doświadczenia wynika, że to jest jednak częściej podążanie niż rozkosz. Chociaż nie mogę powiedzieć, że nie ma w tym szczęścia i rozkoszy. To jest obecne, bez wątpienia. To jest napełniające, inspirujące i radosne. I jak to mówię to pewnie myślisz sobie – Magda zdecyduj się wreszcie do cholery i powiedz jak jest. W porządku, powiem jak jest…jest różnie. Bo tutaj ma zastosowanie trochę inne rozumienie szczęścia niż to do którego przywykliśmy. Jeżeli wyobrażasz sobie szczęście jako coś, co poturbuje Twoje ego, będzie trzymać je ciągle na krawędzi, sponiewiera Cię lękiem, niepewnością i na każdym kroku będzie się domagało zaufania bez poczucia pewności, to dobrze trafiłeś. Ale zgaduję, że to nie są rzeczy, których większość ludzi szuka, myśląc o szczęściu. Chociaż jest w tym głębia, mierzenie się ze smokiem, docieranie do głębszych warstw człowieczeństwa i tworzenie czegoś na prawdziwych podstawach – w tym jest szczęście. Ale to niekoniecznie jest błogi stan o jakim myślisz kiedy już znajdziesz się w wymarzonym punkcie docelowym i doświadczysz ostatecznego zadowolenia i spełnienia. I tutaj kolejna ciekawa rzecz – jeżeli życiowy cel jest właściwie określony, to raczej nie będzie osiągalny za Twojego życia. To też zbija z tropu i zrzuca z piedestału efekt, za to zwraca uwagę na sam proces i na działanie w stronę życiowego celu. To budzi świadomość, że nasze poszukiwania szczęścia, głównie przez uzyskiwanie określonych efektów, są lokowaniem nadziei zupełnie w niewłaściwym miejscu. Życiowy cel wyraźnie to pokazuje. To jest cel wyjątkowo prawie pod każdym względem, realizowanie go często da poczuć to czego pragniesz czyli – zadowolenie, spełnienie i spokój. Czasem pojawi się błogość i radość jakiej nie da Ci żadna ilość pieniędzy, samochodów, domów, partnerów. To jest nie do zastąpienia. Dlatego nie można powiedzieć, że życiowy cel nie daje szczęścia, ale znowu nie można powiedzieć, że załatwia cały temat. Życie człowieka jest wielowymiarowe. To, co na pewno życiowy cel daje to poczucie głębi w życiu, która przekłada się na większe poczucie pewności i spokoju w chaosie jaki generuje ego. Szczególnie kiedy robimy krok poza jego granice, wtedy chaos jest wszechobecny a robimy to, żeby służyć czemuś większemu od nas samych. Dla mnie to jest zupełnie inna perspektywa na szczęście. Myślę, że bardziej prawdziwa niż te wszystkie cukierkowe wyobrażenia.
Trzeci mit: życiowy cel to jedna konkretna z góry zdeterminowana rzecz, zajęcie, jeden zawód, który trzeba znaleźć i nim się zająć. Znowu i tak i nie. Każdy z nas rodzi się z jakimś temperamentem, mamy określone skłonności, predyspozycje i uzdolnienia. Do jednych rzeczy nas ciągnie bardziej, niż do innych. Myślę, że nie istnieje coś takiego jak tabula rasa, czyli dziecko jako, czysta niezapisana karta, którą trzeba od zera wypełnić. Tam w środku już ktoś jest. Niektórzy od razu wiedzą, co jest dla nich – od razu wiedzą, że będą grać na pianinie albo naprawiać samochody i mają warunki ku temu, ale dla większości to nie jest takie oczywiste. Częściej to przypomina obijanie się o różne rzeczy w życiu i szukanie czegoś dla siebie, trochę jak we mgle. Ale nie musi tak być. To, że od dziecka mamy jakieś skłonności, jakieś talenty i predyspozycje, otwiera pole do eksperymentów w odniesieniu do tego, co już w nas jest. Oczywiście częściowo o tym decydują też okoliczności i możliwości zewnętrzne. W Średniowieczu, raczej mistrzem w graniu na komputerze byś nie został. Ale na szczęście nie jest tak, że to co zrobisz ze swoimi uzdolnieniami jest z góry określone w formie jakiegoś konkretnego zajęcia. Same skłonności czy zainteresowania mogą podpowiedzieć dziedziny w jakich mógłbyś czy mogłabyś się sprawdzić, ale to nie jest zero-jedynkowe. To nie jest z góry określone. Nie masz tego w DNA. Nie można założyć, że wszyscy, którzy lubią matematykę zostanę informatykami ani, że wszyscy którzy lubią pisać, będą pisarzami. Kierunek i zawód czy zajęcie w jakich człowiek wykorzystuje swoje talenty, jest wypadkową bardziej i mniej uchwytnych elementów. Oprócz samych skłonności czy uzdolnień, istotny jest też komponent intuicyjny i emocjonalny a wiele osób to zupełnie pomija. Na szczęście albo na nieszczęście, człowiek może być całkiem niezły w czymś, co nie dotyka go głębiej emocjonalnie i czego nie lubi. Można na to patrzeć jak na plus albo jak na minus. Do tego wszystkiego, co w środku dodatkowo dochodzą okoliczności zewnętrzne – możliwości i ograniczenia jakie stwarza dana kultura na przykład, czasy w jakich żyje człowiek i zasoby jakimi dysponuje. I im dłużej o tym wszystkim mówię, tym bardziej dochodzę do wniosku, że w dzisiejszym świecie, mamy chyba kłopot z dostrzeżeniem subtelności tych tematów. Chcielibyśmy walnąć młotkiem i mieć odpowiedź – trafiłem czy nie. Ale to tak nie działa. Masz jakiś kapitał wewnętrzny w życiu – rodzisz się z nim, możesz go odkrywać i rozwijać właściwie bez końca angażując się w pracę nad czymś, co porusza te Twoje wewnętrzne zasoby i to może być praca zawodowa albo nie, to nie ma znaczenia. To nie jest ani jednowymiarowe ani jednopoziomowe. Dlatego myślę, że ilość dziedzin jaką może się zajmować człowiek z określonym zestawem uzdolnień i konstrukcją psychiczną, jest dość duża. Ale moim zdaniem, decydująca w wyborze danego zajęcia, powinna być możliwość wykorzystywania w nim jak największej ilości swojego kapitału początkowego czyli swoich naturalnych uzdolnień. Najlepiej gdyby to było 100%, najlepiej gdyby można było dać z siebie wszystko, ale niekoniecznie w sensie wysiłku tylko raczej w kontekście swoich najlepszych zasobów. A żeby znaleźć taką dziedzinę to trzeba eksperymentować, to nie jest oczywiste. A same eksperymenty też nie powinny być przypadkowe, tylko oparte na wiedzy o sobie. Czyli ukierunkowane dzięki samopoznaniu. Podsumowując – to wszystko jest gdzieś pomiędzy tym, co mamy w środku a tym, co jest na zewnątrz. Myślę, że niejednoznaczność tego tematu powoduje, że ludzie wolą dać sobie z tym wszystkim spokój i skupiają się na bardziej oczywistych i przyziemnych celach, bo to jest po prostu łatwiejsze. Łatwiej zajmować się czymś, co przynosi wymierne korzyści niż czymś mniej konkretnym w dodatku z trudnym do przewidzenia rezultatem. Mam nadzieję, że widać w jakim zakresie to jest określone i nieokreślone jednocześnie. Dlatego nie powiedziałabym, że to co jest dla Ciebie jest z góry zdeterminowane, ale na pewno nie jest też zupełnie przypadkowe.
Kolejny mit: życiowy cel musi być czymś wielkim i znaczącym. Samo określenie ‘życiowy cel’, kojarzy się z czymś dużym – z opus magnum. I rzeczywiście tak jest, ale znowu inaczej niż nam się wydaje. To powinna być duża i znacząca idea dla Ciebie, powinna korespondować z potrzebą świata i z tym, co masz najlepszego do zaoferowania. Ale w ocenie społecznej, to jak realizujesz swój cel i co to jest, może być mało ekscytujące a nawet kompletnie szalone. To może być też coś powszechnie mało cenionego. Myślę, że te napompowane oczekiwania, co do tego, czemu powinniśmy poświęcić nasze życie w sporej części są pokłosiem historycznego związku czy skojarzeń powołania z Bogiem. I można tak powiedzieć, że człowiek został powołany do bycia i to jest jego pierwszorzędny cel. Drugorzędnym celem jest wypełnieniem swojej roli w świecie. Generalnie zgadzam się z tym, że życiowy cel łączy się z czymś wyższym i łączy człowieka z czymś wyższym. I właśnie dlatego, że tak jest to, co człowiek robi ze swoim czasem, może być zupełnie pominięte albo niezrozumiane przez niektórych ludzi. Ale to nie oznacza, że jeden cel jest lepszy od drugiego. Życiowy cel może być związany z lepieniem garnków z gliny, szkoleniem psów, pracą w przedszkolu, na budowie albo rozwiązywaniem problemu głodu na świecie czy pracą nad lekiem na raka. Patrząc naszym okiem z zewnątrz, jest różnica, ale być może te osoby, które pracują nad tak różnymi rzeczami wykorzystują w tym to, co mają najlepszego i rozwijają to pod parasolem identycznych odczuć na poziomie wewnętrznym. Robiąc te rzeczy czują się na swoim miejscu. Czują, że żyją kiedy plotą dywany albo kiedy zajmują się zwierzętami. Czyli de facto, korzystają z wewnętrznych wskazówek i przekuwają to w codzienną pracę nad czymś, co dla nich jest tej pracy warte. Czerpią z tego poczucie sensu, spełnienia, oczywiście zmagają się z codziennymi trudnościami, które pokonują w imię czegoś ważniejszego od siebie. Pewnie nie umknęło Ci, że w ramach tego mitu, odwołuję się do Boga – od razu mała uwaga dla osób mocno wierzących, które najprawdopodobniej przykleją się do tego fragmentu mojego filmu, wysnuwając pochopne wnioski na temat moich przekonań religijnych albo znajdą tutaj potwierdzenie dla swoich przekonań. Proszę nie róbcie tego, nie do końca wiecie jakie mam poglądy na ten temat i możecie się zgodzić z czymś z czym tak naprawdę nie chcielibyście się zgadzać. O religii będzie osobny film. Nie wiem kiedy, ale będzie na pewno.
Kolejny mit: realizowanie życiowego celu daje wolność. Z poprzednich mitów jakie wymieniłam, można wywnioskować, że to nie do końca tak działa, ale to wszystko zależy od poziomu z jakiego na to popatrzymy. Czyli znów to nie jest jednoznaczne. A jednak…życiowy cel zdecydowanie uwalnia, zmusza do przerośnięcia swoich ograniczeń i poświęcenia się czemuś, co jest ponad nami. W tym procesie ego jest rozkruszane kawałek po kawałku. A to daje poczucie wolności, chociaż przynosi też dużo cierpienia. Poza tym z każdym krokiem w tym procesie, coraz mniej liczy się zdanie innych ludzi na temat tego, co robi dana osoba. To też uwalnia. Po prostu zdanie innych ludzi staje się pobocznym tematem – liczy się to, co człowiek tworzy i z jakich powodów to robi. Oczywiście o ile robi kolejne kroki i nie poddaje się zewnętrznej presji. To wszystko siłą rzeczy, odwołuje nas do czegoś wyższego, do miejsca z którego pochodzą te nasze pierwsze momenty pochłonięcia, poczucie, że coś jest dla nas w sposób nieodparty interesujące i domaga się zgłębienia a potem działania. To jest dziecięce, po dorosłemu. Właśnie takiej wierności sobie i temu, co człowiek dostał, wymaga życie w zgodzie ze swoim życiowym celem. Czy to jest wolność? Dla mnie, mimo wszystko tak. Szczególnie, że dosyć często realizowanie swojego życiowego celu, zachęca do działania na własną rękę i na przykład założenia swojej firmy. Czy to jest wolność? Dla minie mimo wszystko tak.
Ale co ja właściwie chcę przez to wszystko powiedzieć? Chyba najbardziej to, że określenie i realizowanie życiowego celu, to nie jest żaden koniec rozwoju. Raczej przez jego realizowanie, dzieje się rozwój. I traktuję to jak etap a nie jak punkt docelowy. Czy to znaczy, że nie warto? Na 100% warto. I na tym dzisiaj kończę.
Dziękuję bardzo. Wszystkiego dobrego w Nowym Roku i do zobaczenia😊