4 Rzeczy Które Zniszczą Ci życie
Cześć, jestem Magda z Selfmastery.pl, dzisiaj opowiem o czterech rzeczach, które mogą kompletnie zniszczyć Ci życie i o tym jak możesz zacząć je rozbrajać.
Można znaleźć setki rzeczy, które potencjalnie mogą zniszczyć człowiekowi życie, ale myślę, że spora część z nich, bezpośrednio albo pośrednio, wynika z tych czterech o których dzisiaj opowiem. Zwracam szczególną uwagę właśnie na nie, bo one wydają mi się dosyć powszechne i trudne do przezwyciężenia. Głównie ze względu na to, że są napędzane przez pierwotne, potężne mechanizmy związane z naszą psychiką, biologią, kulturą i warunkowaniem w dzieciństwie. W dodatku dosyć trudno je dostrzec na pierwszy rzut oka, bo one sobie działają raczej w tle przez, co widzimy i odczuwamy głównie ich skutki, ale niekoniecznie potrafimy dostrzec przyczyny. A to oczywiście powoduje, że nasza uwaga koncentruje się głównie na szukaniu rozwiązań, które mają nam pomóc radzić sobie – właśnie ze skutkami – ale ginie nam w tym wszystkim szersza perspektywa, bez której trudno znaleźć wyjście z sytuacji. W praktyce, żeby rozwiązać problem, potrzebujemy rozwiązań, które wynikają ze zrozumienia szerszego kontekstu a nie tylko mikrozarządzania sobą i sytuacją. A to oczywiście nie jest takie proste. Zmiana perspektywy nie jest łatwa. Myślę, że generalnie za rzadko patrzymy na rzeczy z większego dystansu i zastanawiamy się nad prawdziwym źródłami naszych ograniczeń i motywacji. W rezultacie, nie rozpoznajemy do końca tego, co tak naprawdę za kulisami naszej świadomości – animuje nasze działania, reakcje i dążenia. A bez tej świadomości, możemy latami powtarzać te same strategie w nadziei na to, że wreszcie przyniosą nam to czego chcemy. Albo przyniosą nam chociaż coś innego. Ale zamiast tego, niestety zwykle lądujemy w podobnym miejscu, nie tylko w ramach zewnętrznych skutków, ale też wewnętrznych przeżyć. Myślę, że największe niebezpieczeństwo tych utartych strategii polega na tym, że one w jakimś stopniu działają, one na moment przynoszą ulgę, ale niestety nie zmieniają nic zasadniczo ani długoterminowo. Raczej reprezentują triumf natychmiastowej gratyfikacji, ulgi i impulsu; ponad świadomością, ponad realnym rozwiązaniem, trwałą satysfakcją i budowaniem na prawdziwych podstawach. Niestety akurat w przypadku tych czterech rzeczy o których będę mówiła dzisiaj, to jest szczególnie niebezpieczne, bo chodzi o Twoje życie. I tutaj naprawdę nie ma i nie będzie skrótów. Myślę, że zaraz się o tym przekonasz.
Pierwszą rzeczą, która zniszczy Ci życie, jest staranie się o aprobatę, akceptację, miłość, uwagę i uznanie ze strony rodziców w życiu dorosłym. Oczywiście to się najprawdopodobniej ciągnie od dzieciństwa. Wszyscy chcemy i potrzebujemy, jako dzieci, bezwarunkowej miłości, aprobaty, uwagi i zrozumienia ze strony rodziców. To jest naturalne i u dziecka jak najbardziej zrozumiałe i uzasadnione. Bardzo dużo w naszym dalszym życiu, zależy od tego czy to dostaniemy czy nie. Ewentualnie od tego w jakiej ilości to dostaniemy. Dodam od razu, że jeżeli tego będzie za dużo – nie będzie dobrze; jeżeli za mało – też nie będzie dobrze. Ale pomijając proporcje, potrzebujemy tego w wystarczającym stopniu, żeby prawidłowo się rozwijać. W idealnym świecie to nie są w ogóle rzeczy, o które dziecko powinno się starać tak naprawdę. One powinny być oczywiste, niestety często tak nie jest. I tutaj zaczyna się problem. Myślę, że wiele osób doświadczyło i doświadcza warunkowej miłości i wszystkich konsekwencji, jakie niosą ze sobą strategie radzenia sobie w takiej sytuacji. To jest coś, co prześladuje człowieka potem w życiu dorosłym w różnych obszarach życia, nie tylko w relacji z rodzicami. Ale jeżeli jako osoba dorosła, nadal starasz się o to, żeby rodzice Cię zauważyli, docenili i zaakceptowali to kim jesteś i to jest paliwo, którego mniej lub bardziej świadomie używasz do zasilania Twoich decyzji życiowych, działań, sukcesów i wyborów – to mamy problem. Jeżeli układasz swoje życie w taki sposób, żeby w końcu usłyszeć od ojca, że jest z Ciebie dumny a od matki, że Cię kocha, to pytanie – czy to jest w ogóle jeszcze Twoje życie? Mało tego, to staranie się o miłość ze strony rodziców w życiu dorosłym, najprawdopodobniej i tak nie zadziała. A nie zadziała z trzech powodów. Po pierwsze dlatego, że z pustego i Salomon nie naleje. To znaczy, że jeżeli rodzice nie dali Ci tego, co było Ci potrzebne na poziomie emocjonalnym, w dzieciństwie, to pewnie sami tego nie mieli i nadal nie mają. Po drugie, oni pewnie nawet nie wiedzą czego od nich chcesz. Zgaduję, że raczej nie mówisz wprost rodzicom, że chcesz od nich usłyszeć, że Cię kochają albo, że są dumni. To jest często bardzo trudne. Raczej odgrywasz scenariusz w swoim życiu, który według Twoich przewidywań, powinien doprowadzić Cię do tego czego chcesz, bez konieczności artykułowania tych rzeczy bezpośrednio. Trzeci powód z jakiego staranie się o miłość rodziców w życiu dorosłym nie zadziała najlepiej, jest taki, że sam proces starania się i nieuchronne rozczarowywanie się po drodze, zbudują między Tobą a Twoimi rodzicami mur złożony z bardzo intensywnych emocji, które będą prowadziły raczej do konfliktów, niechęci i urazy a niekoniecznie do zrozumienia. I za każdym razem kiedy ta Twoja krucjata po miłość, skończy się niepowodzeniem, będziesz przeżywać na nowo trudne emocje, te same emocje, które znasz ze swojej przeszłości, pewnie – gniew, smutek, żal, lęk i rozczarowanie. I to oczywiście boli, ale też na swój sposób przynosi komfort, bo jest znajome. I niestety to też utrwala problem. To wszystko razem powoduje, że możesz nigdy nie usłyszeć tego, co zawsze chciałeś albo chciałaś usłyszeć, ale może być Ci trudno przestać się o to starać. To jest Twoja pętla, której na pierwszy rzut oka, możesz w ogóle w swoim życiu nie zauważać, bo ona ginie w codzienności. Ale jeżeli to będzie wyglądało tak dalej, to właśnie tak Twoja przeszłość stanie się teraźniejszością a teraźniejszość potencjalnie, może stać się Twoją przyszłością w sensie tego, co napędza Twoje działania i decyzje i tego, co odczuwasz cyklicznie. Niestety prawda w tej sytuacji jest taka, że najprawdopodobniej żadna ilość zaocznych starań, złości, buntu, żalu, uporu ani uległości, nie pomoże Ci za bardzo w uzyskaniu tego o co Ci chodzi. Największe sukcesy albo najgłupsze decyzje, mogą nie wystarczyć, żeby rodzice zwrócili na Ciebie uwagę, docenili to kim jesteś i żeby wypowiedzieli w końcu te upragnione słowa, które chcesz usłyszeć. Żeby móc iść w życiu naprzód, naprawdę po swojemu, warto w tej sytuacji przyjąć z góry założenie, że Twoja relacja z rodzicami nigdy nie będzie tym na co liczysz. To się nigdy nie wydarzy. I paradoksalnie przyjęcie takiego założenia, przejście przez utratę nadziei i ból z tym związany, daje ulgę i największą szansę na to, że te relacje kiedyś się zmienią na lepsze. A w międzyczasie nie będą przeszkodą w Twoim własnym życiu, będziesz po prostu bardziej wolnym człowiekiem. A żeby tak się stało, to oczywiście praca jest do wykonania po Twojej stronie, żeby poukładać się z tym wszystkim wewnętrznie. To układanie będzie związane z przejściem procesu żałoby, po tym czego nigdy nie było i może nigdy nie będzie. Dopiero po tym wszystkim, możliwe będzie zdjęcie ciężaru oczekiwań i żalu z relacji z rodzicami, co tak jak mówiłam zwykle skutkuje polepszeniem tych relacji. I to jest rozwiązanie, które jest trudne, ale które sięga podstaw i daje realną szansę na jakąś zmianę. Tkwienie w pętli praktycznie zabija tę szansę. Dużo gorsze dla Twojego życia i dla Twojej przyszłości są ciągłe próby, staranie się i powtarzające się cierpienie związane z tym, że się nie udaje. Trzeba zaakceptować sytuację – jak coś się zmieni to dobrze, jak nic się nie zmieni też w porządku. To jest punkt w którym chcesz się znaleźć. Oczywiście to nie jest proste, ale jest możliwe. Jak w takim razie zacząć myśleć o tym trochę inaczej i przejąć kontrolę nad swoim życiem w bardziej świadomy sposób, jeżeli rozpoznasz w sobie to dążenie do aprobaty rodziców w jakiejś formie? Na początek kilka prostych pytań do przemyślenia. Gdybyś miał albo miała całkowitą pewność, że nigdy nie będzie możliwe uzyskanie aprobaty rodziców, bez względu na to, co zrobisz, to jak wyglądałoby Twoje życie? Kiedy Cię o to pytam, jakie emocje się pojawiają? Gdyby Twoich rodziców w ogóle dzisiaj nie było w Twoim życiu, żyłbyś tak samo czy inaczej? Robiłbyś te same rzeczy, dokonywał tych samych wyborów i dążył do tego samego, czy nie? Jeżeli tak, ok. Jeżeli nie, to co innego by to było? Rozumiem, że odpowiadanie sobie na takie pytania może być bardzo bolesne, ale bez tego ciężko żyć swoim życiem a przecież chyba o to właśnie chodzi. Jeżeli potrzebujesz wsparcia, żeby poradzić sobie z tym tematem, na pewno dobrym pomysłem będzie terapia, nie ma na co czekać.
Druga rzecz, która może kompletnie zmiażdżyć Ci życie, to relacje z niewłaściwymi ludźmi a szczególnie z niewłaściwym partnerem. Nie powiem Ci, że jesteś wypadkową pięciu osób z którymi spędzasz najwięcej czasu, jak to często się mówi w kręgach rozwoju osobistego. A nie powiem tak, bo nie do końca się z tym zgadzam i do końca w to nie wierzę. Oczywiście otoczenie ma na nas olbrzymi wpływ, ale ja Ci powiem – że Twój wybór znajomych i partnera, jest konsekwencją Twojego wzorca relacji, historii Twojego życia i poziomu rozwoju – czyli tego, co z tym wszystkim robisz. Oczywiście wiadomo, że przemożny wpływ na wszystkie relacje w Twoim życiu, będzie miała relacja z rodzicami. To ona staje się wzorcem, który potem powielasz na różne sposoby w innych relacjach. A żeby to było możliwe, potrzebujesz pasujących do tego teatru ludzi. Spotykasz ich i wybierasz podświadomie na bazie swojego wzorca. Na szczęście, ten wzorzec może ewoluować na przestrzeni czasu w wyniku Twoich różnych doświadczeń i rozwoju. Możesz to zmienić, pracując ze sobą. Nie jesteś na zawsze w tym wzorcu uwięziony ani uwięziona. Chociaż często słyszę od różnych osób, że w kółko przyciągają jakiś konkretny typ ludzi do swojego życia i to im nie odpowiada, chcą to zmienić, bo zależy im na innych relacjach. Nie bez powodu relacja z rodzicami, to jest punkt pierwszy na mojej liście – to właśnie ona jest zwykle kluczem do innych relacji i do ich przebudowy. Dotyczy to wyboru partnera; przyjaciół; Twoich zachowań w relacjach; tego co cyklicznie w nich odczuwasz i do odczuwania czego podświadomie dążysz albo czego chcesz uniknąć. Oczywiście na to jak Twoje codzienne życie wygląda, największy wpływ będzie miała relacja z partnerem i ona też, bardziej niż inne relacje, będzie odbiciem Twoich pierwszych relacji w życiu. Zasadniczo mogłabym wymienić cztery typy partnerów z jakimi się spotkasz – biorca, dawca, ofiara, zdrowa mieszanka dawcy i biorcy. Warto też pamiętać o tym, że czasami pod przykrywką dawcy albo ofiary, ewentualnie mieszanki tych dwóch, może ukrywać się biorca. To jest taka osoba, która niby dobrze Ci życzy i pozornie pomaga a tak naprawdę ma na oku tylko swój cel. Poza tym biorców mogłabym scharakteryzować jako osoby raczej konfliktowe, interesowne i mało empatyczne; dawców jako osoby gotowe wspierać, ale często niestety swoim kosztem; ofiary jako osoby potrzebujące wsparcia, ale niedoceniające go i nie za bardzo będące w stanie go udzielić. Z kolei osoby ze zdrowym podejściem do dawania i brania, nazwę sobie zrównoważonymi – one są w stanie wspierać i korzystać ze wsparcia na równych zasadach. Kto do kogo tutaj pasuje? Oczywiście konfiguracje mogą być najróżniejsze, ale mocno upraszczając – biorca często kończy z dawcą; dawca nieźle łączy się też z ofiarą; ofiara nieźle pasuje do biorcy i do dawcy a osoba zrównoważona do zrównoważonej, ewentualnie do dawcy. Oczywiście po drodze mogą nastąpić różne przetasowania. Ale dlaczego tak to widzę? Dlatego, że osoby, które ze sobą połączyłam, mogą całkiem dobrze realizować swoje wzorce relacji, właśnie w tych układach. Wiadomo – biorca bierze, dawca daje, to jest oczywiste. Jeszcze raz powiem – to jest tylko uproszczony schemat. Ale myślę, że mniej więcej daje Ci możliwość przyjrzenia się sobie w relacjach i dynamice jaka w nich panuje, bez zbytniego komplikowania. Dzięki temu Twoje zachowania i Twoje schematy reagowania i myślenia, będą łatwiejsze do zauważania, o ile oczywiście zechcesz im się przyjrzeć. I to jest Twoja rola. Nie jesteś w stanie zmienić drugiego człowieka, nie da się tak naprawdę do niczego zmusić partnera. To jest niemożliwe. Dlatego trzeba zająć się sobą na tyle dobrze, żeby pasować do jak najzdrowszego partnera i móc stworzyć dobrą, zdrową relację. Albo, żeby mieć odwagę do zakończenia relacji, która przynosi Ci więcej cierpienia niż radości. Oczywiście znowu, to nie jest takie proste, ale jest możliwe. Jeżeli jesteś teraz w relacji, to mam dla Ciebie parę prostych pytań, które mam nadzieję, pomogą Ci lepiej się w niej rozejrzeć. Kim jesteś w swojej relacji, według tego uproszczonego podziału o którym mówiłam wcześniej? Kim jest Twój partner? Jak to razem działa, jak się uzupełnia? Jak w związku z tym czujesz się w tej relacji? Jakie emocje pojawiają się u Ciebie kiedy sobie pomyślisz, że Twój partner nigdy się nie zmieni? Kiedy myślisz o przyszłości z tą osobą, czujesz radość i przypływ energii czy raczej zmęczenie? Jeżeli czujesz się źle w swojej relacji a mimo to w niej zostajesz, to zastanów się na ile ta relacja pozwala Ci odświeżać sobie, to czego nauczyła Cię o sobie i o miłości, Twoja relacja z rodzicami? Warto przemyśleć sobie te pytania. Mam nadzieję, że większość osób jednak uzna, że ich relacje są w porządku. Ewentualnie, że można się w nich porozumieć w ramach tego, co jest do ulepszenia. Życie jest wystarczająco wymagające, naprawdę nie trzeba go sobie dodatkowo utrudniać relacjami, które człowieka pogrążają. Dlatego warto sobie te rzeczy rozwiązać ze sobą i nauczyć się rozpoznawać i wchodzić w dobre relacje dla siebie. To od Ciebie powinno zależeć, kogo chcesz gościć w swoim życiu. Ale do tego poziomu – czyli do prawdziwej możliwości wyboru i rozpoznania tego, co jest dobre, też często trzeba dojść przez własną pracę. Szczególnie jeżeli się ma nie za ciekawą historię jeżeli chodzi o relacje.
Trzecią rzeczą, która zniszczy Ci życie, jest konformizm. Czyli najprościej mówiąc – ślepe naśladowanie tłumu. Bezkrytyczne przyjęcie zewnętrznych wartości, przekonań i zachowań, które społeczeństwo proponuje w standardzie i które propaguje. Ale tutaj uwaga, pójście w drugą stronę – czyli ślepe odrzucenie tych rzeczy jak leci, też nie jest dobre. Dlatego, że to jest ciągle reakcja na coś zewnętrznego a nie samodzielny wybór oparty na wewnętrznych kryteriach. Przez to, obie te postawy mogą być dla Ciebie tak samo niekorzystne i to nie jest w ogóle prawdziwa alternatywa. Nie trzeba wybierać między tymi dwoma skrajnościami. Ale skąd w ogóle bierze się konformizm? Powodów jest wiele, ale kilka pierwszych, które przychodzą mi na myśl to np. chęć bycia akceptowanym; chęć bycia częścią czegoś większego, nawet jeżeli to coś jest bliżej niesprecyzowane i nieokreślone; chęć nadania swojemu życiu jakiegoś sensu i znaczenia; brak świadomości swoich wartości; brak pomysłu na to, co zrobić ze swoim życiem; lęk przed odrzuceniem i ostracyzmem społecznym. Dołączenie do tłumu albo buntowanie się przeciwko tłumowi, jest zawsze łatwiejsze niż samodzielne myślenie i określenie swojej ścieżki życiowej, bo nie wywołuje poczucia tak dużego zagubienia. Punkt odniesienia istnieje wtedy na zewnątrz, jest dostępny. Można po niego sięgnąć. To daje pozorne poczucie celu, przynależności i bezpieczeństwa, ale niestety za cenę prawdziwej wolności i prawdziwej samorealizacji. Konformizm ma to do siebie, że dokłada się do statusu quo, on nie tworzy, nic nie zmienia. Jako konformista, stajesz się po prostu ogniwem w łańcuchu wielu pokoleń, które zasilają maszynę społeczną z pominięciem Twojej prawdziwej indywidualności. Tak naprawdę w tym układzie, nikomu na Tobie, jako na jednostce nie zależy. Nikogo nie obchodzisz, ważne żeby maszyna kręciła się dalej. Jak się uważnie rozejrzysz, to zobaczysz to na każdym kroku. Jak wygląda ta maszyna? Jako konformista lądujesz w świecie w którym panują z góry określone zasady, cele też są jasne – wystarczy się tylko dostosować. Trzeba zdobywać to, co społeczeństwo uważa aktualnie za istotne i czego wymaga. W ramach tego trzeba konkurować z innymi, którzy grają według takich samych albo podobnych reguł o to samo. Ważne jest to, kto więcej zarabia, ma większy dom, ładniejsze ciało, lepsze ubranie i samochód a ostatnio w pewnych kręgach, też ten kto jest większym ascetą. Niestety w ten sposób nie wygrywasz ani Ty ani Twój konkurent, bez względu na to kto ma więcej a kto mniej. Dlatego, że ta cała maszyna ma działać tak, żeby dwóch się biło a trzeci korzystał. Tym trzecim jest coś, co nazywa się górnolotnie wspólnym dobrem, postępem, gospodarką i społeczeństwem. Celem jest tak zwany rozwój, ale rozliczany głównie w Excelu, Twoje koszty się nie liczą. I kiedy w tak ułożonym świecie, robisz to co należy według określonych zasad, jesteś lubiany, ceniony i akceptowany. Jesteś człowiekiem sukcesu, który jest nagradzany aprobatą a przez to zachęcany do tego, żeby kontynuować taki styl życia. W tym cyklu – pracy, konkurencji i nagrody, tkwisz razem z innymi członkami społeczeństwa i w ten sposób wzajemnie potwierdzacie sobie słuszność swojej postawy. W dodatku to wszystko jest nieustannie podlewane sosem propagandy. Przez co wydaje się czymś normalnym. Wszystko wygląda jakby było na miejscu, bo przecież wszyscy tak robią a taka masa ludzi, nie może się aż tak mylić. A jednak. Fakt jest taki, że konformizm i propaganda, upośledzają w człowieku to, co w nim najlepsze – jego zdolność wnoszenia do świata czegoś prawdziwie unikalnego. Prawie nikt nie rozumie tego, że wszyscy skorzystaliby nieskończenie bardziej, gdyby zamiast sprzedawać ludziom gotowy przepis na życie, cenione było odkrywanie własnych wartości i korzystanie z własnej unikalności, na rzecz wszystkich, na rzecz całego społeczeństwa. Niestety nie ceni się indywidualności w takim sensie. Mało kto patrzy na tyle szeroko, żeby zobaczyć, że naprawdę dobre dla wszystkich byłoby, gdybyś rozpoznał swoją indywidualną, unikalną wartość jako człowiek, jako jednostka i gdybyś korzystał z tego po to, żeby podnieść jakość całej wspólnoty a przez to pchnąć całe społeczeństwo naprzód. Mało kto rozumie, że tak to powinno działać. A nawet jak rozumie, to niekoniecznie chce do tego dopuścić. Bo gdyby tak było, to ludzie byliby zbyt wolni, ciężko byłoby ich kontrolować w takim stopniu jak teraz a to jest sytuacja niedopuszczalna dla tych, którzy uważają, że trzymanie wszystkich w ryzach to jest świetny pomysł. W ogóle genialny pomysł. Właśnie dlatego to jest w Twoich rękach i dlatego to jest takie ważne. Nikt za Ciebie tego nie zrobi. Gra toczy się o Twoje życie. Osoby, które idą własną ścieżką, wnoszą najwięcej wartości dla wszystkich – dla siebie i dla innych. To one umożliwiają prawdziwy rozwój. A jest tak, bo kierują się swoimi wartościami, które wynikają głównie z tego, co wewnątrz a nie z tego, co na zewnątrz. Przez co mogą wnosić unikalną wartość. I wybierają te wartości z autentycznych powodów i korzystają z nich w konstruktywny sposób na rzecz wszystkich. Mało jest takich ludzi i niestety nie są zbyt mile widziani w społeczeństwie konformistów. Zmagają się często z niezrozumieniem a nawet z agresją. To nie są przyjemne rzeczy. I pewnie też dlatego między innymi, większość ludzi wybiera pozornie łatwiejszą drogą czyli – pseudo-autonomię, pseudo-indywidualność i pseudo-wolność. Są też osoby, które z założenia są zupełnie przeciwko, tak zwanemu systemowi. Ale mi nie o taką postawę chodzi. Tak jak mówiłam na początku, nie wszystko, co proponuje społeczeństwo jest złe. Nie trzeba ani ze wszystkim się zgadzać ani wszystkiego odrzucać. Chodzi raczej o stworzenie w sobie tak dużej przestrzeni opartej na samopoznaniu, żeby możliwe było dla Ciebie jednocześnie, wybieranie i korzystanie z tego, co ma do zaoferowania społeczeństwo i zachowanie siebie. Nie musisz być konformistą i niewolnikiem, ale też nie musisz stawać się buntownikiem. To nikomu nie będzie służyło. Twój punkt odniesienia powinien być wewnątrz. A żeby tak było, na początek, potrzebujesz podważyć w samym sobie, to na czym ta cała maszyna stoi i przestać tak często zastanawiać się nad tym gdzie w porównaniu do innych jesteś w hierarchii społecznej. Zamiast tego zacznij się zastanawiać nad tym, o co Tobie tak naprawdę w życiu chodzi? Gdybyś nie mógł nigdy nikomu pokazać tego, co robisz i jak sobie radzisz, to co byłoby ważne i co byś robił a czego nie? Gdyby niemożliwe było uzyskanie sławy, pieniędzy ani statusu, to jak mierzyłbyś swoje osiągnięcia i co byś robił? Jaką masz definicję sukcesu i na ile ona jest Twoja? Czy zmieniasz coś w ogóle swoim życiem w świecie czy raczej dokładasz się do statusu quo? Konformiści zawsze szukają punktów odniesienia na zewnątrz, ja chciałabym żebyś zaczął i zaczęła szukać ich wewnątrz. Już jesteśmy na takim poziomie rozwoju na tym kanale, ze myślę, że bez problemu jesteś w stanie zacząć to robić. Wystarczy spróbować i zadać sobie tych kilka pytań.
Czwarta rzecz, która zniszczy Ci życie, to pozwolenie na to, żeby lęk kierował Twoim życiem. Zwróć uwagę na to, że nie mówię o tym, że sam lęk zniszczy Ci życie, tylko o tym, że kierowanie się głównie lękiem zniszczy Ci życie. Rzeczywistość jest taka, że lęku się nie pozbędziemy. To jest jedna z najsilniejszych ludzkich emocji, potrafi człowieka dosłownie i w przenośni unieruchomić. Zawsze w ludziach i w lęku, fascynowało mnie to, że potrafimy się bać jednocześnie – powiedzmy – przeciwstawnych rzeczy. Że potrafi to tak w ogóle działać. Pierwsza rzecz to ta z którą chyba w rozwoju osobistym spotykamy się najczęściej – czyli lęk przed jakąś zmianą, przed czymś ryzykownym, nowym i nieznanym. Druga, to lęk przed zmarnowaniem swojego życia z powodu unikania zmiany, ryzyka, czegoś nowego i nieznanego. I w takim zawieszeniu potrafimy trwać, dosłownie latami. Często aż do momentu w którym zmiana zostaje wymuszona i nie ma innej możliwości. Oczywiście nie od dziś wiadomo, że ludzie częściej rozwijają się jednak w wyniku desperacji niż inspiracji. Wiadomo też, że każdy chce uniknąć bólu, nie chcemy za bardzo się męczyć, boimy się braku akceptacji, odrzucenia, porażki a nawet sukcesu. I jeżeli nie musimy, to nie robimy niczego, co mogłoby nas na te rzeczy narazić. Niestety unikając tego wszystkiego, unikamy też często tego czego najbardziej pragniemy – wolności, miłości, sukcesu i samorealizacji. Oczywiście istnieje droga do tych rzeczy, ale to nie jest droga osoby, która ulega swoim lękom. To nie jest ścieżka konformisty ani buntownika. To nie jest też ścieżka osoby, która jest niewolnikiem trudnych relacji. To jest ścieżka kogoś, kto potrafi zachować na tyle szeroką perspektywę, żeby dostrzegać realne koszty łatwych rozwiązań i iść inną drogą. To jest ktoś kto potrafi mierzyć się z tym, czego większość chcę uniknąć, żeby zamienić pozorne rozwiązania, na realnie skuteczne rozwiązania. Tak naprawdę i tak nie ma innej drogi a kombinowanie tylko opóźnia nieuniknione, ale niektórzy muszą się przekonać o tym na własnej skórze. Żeby złapać tę szerszą perspektywę, może pomóc przypomnienie sobie o śmierci. Jednym to pomaga, innym nie. U mnie zawsze działa świetnie. W obliczu śmierci naprawdę niewiele człowiek ma do stracenia. Dzięki temu, może być łatwiej wyjść z klinczu lęków o których mówiłam wcześniej. W ogóle kiedy wymieniałam te wszystkie rzeczy, których się często boimy to zaczęłam sobie myśleć o tym, czy jest w ogóle coś czego się nie boimy? A jeżeli ulegamy tym wszystkim lękom, to do jakiego życia nas to prowadzi? Do ilu zmarnowanych szans i okazji? Do ilu zmarnowanych talentów z których wszyscy moglibyśmy czerpać? Oczywiście nie chodzi mi teraz o to, żeby pozbyć się lęku. Skrajności rzadko są dobre. Chodzi mi raczej o to, żebyśmy zrozumieli, że lęk był, jest i będzie częścią ludzkiego życia. Nie pozbędziemy się go nawet wtedy, kiedy wszystkiego będziemy unikać ani wtedy kiedy będziemy ryzykować bez żadnej miary. Więc skoro i tak mamy się bać, to może lepiej chociaż bać się czegoś, co ma jakąś perspektywę i zastanowić się nad tym, co znaczyłoby dla Ciebie żyć po swojemu? Jakby to w ogóle wyglądało? Odwagi do czego by to wymagało? Zmierzenia się z jakimi lękami? Czego w tym boisz się najbardziej? Odrzucenia? Samotności? Ośmieszenia? Co to jest? I co tak naprawdę stałoby się gdyby wydarzyło się to czego boisz się najbardziej? Myślę, że to są niezłe pytania na początek.
Kiedy sobie popatrzysz na te cztery rzeczy – pogoń za aprobatą rodziców, relacje, konformizm i lęk – to zauważysz, że to nie jest koniecznie tak, że one zniszczą Ci życie w takim sensie, że wylądujesz pod mostem. Tak naprawdę kiedy będziesz im ulegać, Twoja sytuacja – patrząc z zewnątrz – może wyglądać całkiem nieźle. Ale dla mnie w tym filmie, miarą zniszczonego życia nie jest to, jak to wszystko wygląda z zewnątrz. Jest nią coś zupełnie innego. To, że według zewnętrznych standardów będziesz osobą, która nie zniszczyła swojego życia; nic nie znaczy, jeżeli wewnątrz będziesz czuć, że jest inaczej. Kiedy będziesz leżeć na łożu śmierci z pieniędzmi zarobionymi dzięki wyborom, które podobały się Twojej rodzinie i społeczeństwu; kiedy pomyślisz o tym, że spędziłeś życie z partnerem, który nie był dla Ciebie dobry i o tym, że nie żyłeś tak jak chciałeś przez lęk, to jakie znaczenie będzie miało wszystko inne? Ludzie pod koniec życia żałują najbardziej tego, że nie żyli tak jak chcieli, że nie żyli swoim życiem. I myślę, że bardzo ważne jest to, żeby uświadomić sobie, że prawdziwym kosztem ulegania tym rzeczom o których dzisiaj mówiłam, ostatecznie – będziesz TY.
Na dzisiaj to wszystko, ale zanim skończę to chcę powiedzieć dwie rzeczy. Po pierwsze – postanowiłam udostępniać nowe filmy osobom zapisanym do mojego Newslettera, kilka dni przed premierą na YouTubie. One będą miały pierwszeństwo, dostaną film wcześniej, chcę im w ten sposób podziękować za lojalność i za wsparcie przez ostatnich kilka lat. Jeżeli masz ochotę do nas dołączyć – zapraszam na Selfmastery.pl, możesz też skorzystać z linka w opisie tego filmu i w ten sposób zapisać się do Newslettera. Po drugie – niedługo nagrania będą też dostępne na różnych platformach podcastowych, jesteśmy w trakcie przygotowań. Dam znać jak przynajmniej część nagrań będzie już dostępna do odsłuchania. Poza tym, jak zwykle – zapraszam na coaching jeden na jeden ze mną, więcej informacji znajdziesz na Selfmastery.pl. A za dzisiaj bardzo dziękuję, wszystkiego dobrego i do zobaczenia.